Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/to-kilka.tarnobrzeg.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/server350749/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/server350749/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/server350749/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/server350749/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/server350749/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/server350749/ftp/paka.php on line 17
– Wyduś to z siebie – rozkazała Rainie.

tępawi są, może i nie zrozumieją.

ty, Lila. George obserwował, jak Lila wyłącza słuchawkę bezprzewodowego telefonu, rzuca ją na blat kuchenny i siada, zakrywając dłonią usta. Była wyraźnie zdenerwowana. - Lila? Odwróciła się, spoglądając na niego szeroko otwartymi ze strachu oczami. Przyłożyła rękę do piersi. - Nie słyszałam, jak wchodziłeś. Myślałam, że jeszcze przez kilka godzin będziesz w fabryce. Jakieś nowiny? - To ty mi powiedz. - Słucham? Skinął głową w kierunku telefonu. - Rozmawiałaś z Chrisem, prawda? Lila otworzyła usta, jak gdyby chciała coś powiedzieć, ale zamknęła je bez słowa, po czym opuściła głowę i zaczęła płakać. - Och, George, zrobiłam coś strasznego. George przemierzył pomieszczenie tak szybko, jak pozwalały mu na to jego krótkie nogi i wziął ją w ramiona, - No, no, kochanie, tylko nie płacz. Opowiedz mi o wszystkim. I Lila zrobiła to, o co prosił, zaczynając od pierwszego spotkania z Chrisem. - Było to w kabinie prysznicowej w damskiej łazience w klubie sportowym. Zapewne część mojego podniecenia wynikała z niebezpieczeństwa, że ktoś nas przyłapie. Po prostu chyba straciłam głowę, wiesz? George potrafił to zrozumieć. Sam tracił głowę zawsze, gdy patrzył na żonę. Lila nie zataiła niczego. Niektóre szczegóły były dla niego tak bolesne, że wywoływały jęk rozpaczy. Zachęcał jednak żonę do kontynuowania opowieści o znajomości z Chrisem, aż do ostatniej rozmowy telefonicznej, którą częściowo podsłuchał. - Jeśli nie spełnię jego żądania, stracisz pracę. Słyszałam, że niektórym dyrektorom i kierownikom grożą procesy kryminalne. Tobie też, George, zwłaszcza jeśli Hoyle'owie zrzucą całą winę na ciebie. Mogą cię wsadzić do więzienia. - Z jej oczu zaczęły znowu tryskać łzy. - Przepraszam, George. To wszystko moja wina. Tak mi przykro. Czy potrafisz po tym wszystkim nadal mnie kochać? Kochać ją? George uwielbiał Lilę. Była jego słońcem i księżycem, powietrzem, którym oddychał. - Nie winię cię za nic, kochanie - powtarzał raz po raz, tuląc ją do siebie, całując jej usta, wilgotne od łez oczy i mokre policzki. Nie pozwoli, żeby Lila poszła w poniedziałek do biura szeryfa. Nie chciał, żeby wszyscy w mieście się dowiedzieli, że Chris Hoyle pieprzył jego żonę. George nie zniósłby takiego upokorzenia, zwłaszcza że i tak większość ludzi spoglądała na niego z drwiną. Nie winił Lili za niewierność. Musiała z nim żyć, a dla tak pełnej życia, pięknej młodej kobiety ich małżeństwo nie mogło być fascynujące. Chris dostarczył jej dreszczyku emocji, którego nie mógł ofiarować George. O nie, to nie Lilę, ale Chrisa obwiniał o wszystko. I to Chris musiał zostać ukarany. 32 Sayre obudził dźwięk lecącej z kranu wody, dochodzący z łazienki Becka. Przysnęła na sofie w dużym pokoju. Położyła się tam, by trochę odpocząć, ale najwyraźniej zmorzył ją sen. Wiedząc,
- Wystarczy krzyknąć, a zjawimy się natychmiast - zapewnili, mierząc Marka wzrokiem.
- O, jeszcze coś ci jest potrzebne... - mruknął Mark. - Chodź, pójdziemy po pieluszki.
Mark stropił się.
Zatkało ją na moment.
skórzany pas z kaburą i policyjnym ekwipunkiem wyglądał jak dętka przewieszona przez szta-chetę w płocie. Szeryf robił wrażenie wypranego z wszelkich sił, i to nie tylko z powodu panującego na zewnątrz upału. Miał długą, wymizerowaną twarz, jakby ciążyły na niej wyrzuty sumienia wywołane trzema dekadami korupcji. Zachowywał się jak człowiek, który zbyt tanio sprzedał duszę diabłu. Zawsze był ponury, ale teraz, gdy wsunął się do pokoju i zdjął kapelusz, wydał się wszystkim szczególnie przygnębiony. Towarzyszący mu młodszy oficer, którego nigdy wcześniej nie widzieli, wyglądał z kolei, jakby ktoś zanurzył go w kadzi pełnej krochmalu. Ogolony tak gładko, że jego policzki poróżowialy od pociągnięć żyletki, był czujny i spięty niczym sprinter czekający w blokach na wystrzał sygnalizujący rozpoczęcie biegu. Rudy Harper skinął lekko w kierunku Becka, a potem spojrzał na Chrisa stojącego za oparciem fotela ojca. Wreszcie jego wzrok spoczął na Huffie, który nie ruszył się z miejsca. - Witaj, Rudy - powiedział. - Dzień dobry. - Szeryf unikał jego wzroku, wpatrując się usilnie w rondo kapelusza, które miętosił chudymi palcami. - Drinka? - Nie, dziękuję. Huff nigdy nie wstawał, żeby okazać ludziom szacunek. Wszyscy w miasteczku wiedzieli, że jego zdaniem nikt, poza nim samym, nie zasługuje na taki gest. Teraz jednak, powodowany niecierpliwością, opuścił podnóżek fotela i zerwał się na nogi. - Co się dzieje? Co jest? - obrzucił spojrzeniem wypucowanego towarzysza szeryfa. Rudy odchrząknął, opuścił kapelusz i nerwowo postukał nim o udo. Minęła dłuższa chwila, zanim wreszcie spojrzał Huffowi prosto w oczy. Wszystko to podpowiedziało Beckowi, że sprawa, z którą przybył tu dziś szeryf, jest znacznie poważniejsza niż odebranie comiesięcznej łapówki, - Chodzi o Danny'ego... - zaczął Rudy. 2 Autostrada zmieniła się nie do poznania. Sayre Lynch pokonywała drogę między międzynarodowym portem lotniczym w Nowym Orleanie a Destiny wiele razy, dziś jednak wydawało się jej, że podróżuje tędy po raz pierwszy. Charakterystyczne dla miejscowego krajobrazu obiekty zostały w imię postępu zrównane z ziemią lub przesłonięte. Urok rolniczej Luizjany został zduszony przez krzykliwy komercjalizm. Niewiele oryginalnych i malowniczych miejsc przetrwało szturm. Sayre mogła się teraz równie dobrze znajdować w jakimkolwiek innym miejscu w Stanach. Małe, rodzinne kawiarenki zostały zastąpione przez fast foody. Zamiast domowych pasztecików i muffaletta[rodzaj kanapki z pastą oliwkowo-czosnkową] sprzedawano tu teraz kubełki z pieczonymi skrzydełkami i zestawy promocyjne. Ręcznie wymalowane szyldy ustąpiły miejsca neonom. Karty dań wypisywane codziennie na czarnych tablicach zostały wyparte przez bezosobowe głosy w okienkach dla zmotoryzowanych. Podczas jej wieloletniej tu nieobecności buldożery wyrwały z korzeniami porośnięte mchem drzewa, aby poszerzyć autostradę. Rozbudowa pomniejszyła niegdyś rozległe i tajemnicze bagna. Gęste rozlewiska były teraz owinięte wstęgami zjazdów i wjazdów na autostradę, wiecznie zakorkowanych minifurgonetkami i pikapami. Aż do tej chwili Sayre nie zdawała sobie sprawy z ogromu swej nostalgii, ale te drastyczne przekształcenia krajobrazu wzbudziły w niej tęsknotę za dawnym porządkiem rzeczy. Pragnęła
- Do tego księcia, który teraz tam rządzi? Jak mu na imię?
- Zapewne - zgodziła się uprzejmie. - Miło mi było panów poznać, ale muszę wracać do pracy.
Reakcja Róży zaskoczyła Małego Księcia. Grzecznie, lecz zdecydowanie oświadczyła, że w tej podróży nie chce
- Gdyby książę pozwolił...
Nie znał jednak maleńkiego sekretu Róży - jej poranne zabiegi wokół siebie były tym, co lis pewnie nazwałby
- A moim zdaniem bardzo źle. I jeśli sądzisz, że za¬mierzam potulnie odgrywać rolę gościa twojej kochanki, to bardzo się mylisz.
- Nie pożałujesz - powtórzył z przekonaniem. - Za¬dbam o to. - Zawahał się i puścił jej ręce. - Muszę teraz wszystko zorganizować. Idę.
- Że co? - niegrzecznie wtrącił Pijak.

na ziemię, jemu nie pozostało nic innego, jak ogłuszyć mnie ciosem drewnianej żerdzi.

- Mark, ja nie...
- Cztery miesiące temu pani siostra wysłała go do Au¬stralii.
- Nie.

A przecież zmysły miały na ten temat zupełnie inne zda¬nie. One właśnie tego potrzebowały, pragnęły, domagały się.

Rainie wyskoczyła z samochodu i pognała w stronę budynku. Cunningham ruszył za nią.
Danny zwinął się jeszcze ciaśniej na łóżku.
W tym momencie Korowin spostrzegł wysuwającą się zza framugi drzwi kobietę w

oranżerii, - Nie zamierzasz dłużej wysłuchiwać czego? - spytał. - Próbuję namówić Becka do ożenku z Sayre - wyjaśnił Huff. Chris spojrzał na Becka z rozbawieniem w ciemnych oczach. Śmiał się w duchu na myśl o romantycznym interludium, którego był świadkiem. - Mam zacząć odświeżać mój smoking? - Powiedziałem Huffowi, że się łudzi. Najwyraźniej ty również żyjesz w świecie bajek. Ton Becka spowodował, że Chris cofnął się o krok. - Co cię tak zdenerwowało? - Co, do cholery, robiłeś w domku rybackim? - Co takiego? - spytał Huff. - To właśnie była sprawa, z którą zadzwonił do mnie Rudy - wyjaśnił Beck. - Próbował nas ostrzec. Wygląda na to, że Wayne Scott wrócił niedawno do biura szeryfa, z trudem ukrywając podniecenie, ponieważ przyłapał Chrisa w domku rybackim. - I co z tego, do cholery? Idę sobie nalać drinka. - Chris odwrócił się, ale Beck wyciągnął rękę i złapał go za ramię. Chris strząsnął jego dłoń ze złością, lecz pozostał na miejscu. - Co tam robiłeś? - spytał Beck. - To moja posiadłość. - To miejsce przestępstwa. Czy wiesz, w jakim świetle cię to stawia? - Nie. W jakim? - Złym. Jakbyś był winny. Obaj patrzyli na siebie przez chwilę z gniewem. Chris wycofał się pierwszy: - Ani Scott, ani ty nie powinniście się tym tak podniecać. Dziś po południu wziąłem Lilę na piknik, niesłusznie zakładając, że ucieszy ją ten romantyczny gest. Chciałem ją nieco zmiękczyć i urobić, na wypadek, gdybym potrzebował jej jako mojego alibi na niedzielne popołudnie. Myślałem, że jeśli odegram wrażliwego mężczyznę w potrzebie, odezwie się w niej instynkt opiekuńczy. - Jak poszło? - Wygląda na to, że Lila nie ma żadnych instynktów opiekuńczych, ale wciąż nad nią pracuję. Beck nie był zadowolony z tej wymijającej odpowiedzi, nie pociągnął jednak dalej dyskusji na ten temat. - Nadal nie wyjaśniłeś, dlaczego poszedłeś do domku rybackiego. - Mijałem go, wracając do miasta. Zobaczyłem znajomy zakręt i zadziałał impuls. Nie byłem tam od kiedy... to się zdarzyło. Chciałem zobaczyć domek na własne oczy, Wszedłem i się rozejrzałem. Wszystko już uprzątnięto, ale nadal można dostrzec plamy krwi. Byłem tam tylko kilka minut. Kiedy wyszedłem, na zewnątrz czekał Scott, opierając się o samochód policyjny, z głupim uśmieszkiem na twarzy. - Co powiedział? - Coś przemądrzałego na temat przestępców zawsze powracających na miejsce zbrodni. Odrzekłem mu, żeby się pieprzył. Wtedy zapytał mnie, co tam robiłem i czy zabrałem coś ze środka. - I co mu odpowiedziałeś? - Nic. Powtarzasz mi przecież, że nie powinienem odpowiadać na żadne pytania bez twojej obecności. - Co się potem zdarzyło? - Wsiadłem do samochodu i zostawiłem go tam.

Ach. Masza, Masza, czy jeszcze się zobaczymy?
całym ciele, drżący z zimna, z przylepionym do czoła skośnym kosmykiem. W tej postaci,
tej męczącej podróży. Tracącej przytomność brance zaczęło się majaczyć, że wyspa Kanaan